Wyszukaj publikacje zawierające tekst: |
wersja do druku |
Kwalifikacje będą musieli zweryfikować nawet doświadczeni syndycy. |
Kwalifikacje będą musieli zweryfikować nawet doświadczeni syndycy. OKIEM PRAKTYKA Pozostawienie ustawy o licencji syndyka w istniejącym kształcie spowoduje zniszczenie dobrze funkcjonującego segmentu wymiaru sprawiedliwości i fatalnie odbije się na bezpieczeństwie obrotu gospodarczego w Polsce - uważa syndyk Mirosław Kamiński. Ustawa o licencji syndyka została uchwalona w wykonaniu dyspozycji art. 157 ust. 3 prawa upadłościowego i naprawczego. Konieczność wprowadzonej tak ścisłej administracyjnej reglamentacji dostępu do wykonywania funkcji syndyka budziła i budzi nadal poważne wątpliwości. Owa reglamentacja jest oczywiście sprzeczna z ogólnoeuropejską tendencją do otwierania dostępu do wszelkich zawodów, w tym regulowanych. Podstawowe wady ustawy o licencji syndyka są następujące: Po pierwsze - ustawa ta (inaczej niż gotowa już do uchwalenia w poprzedniej kadencji Sejmu) nie zapewniła zachowania czynnym syndykom praw nabytych. Nawet najbardziej doświadczeni z nich, posiadający uprawnienie do wykonywania funkcji nawet od 15 lat, będą zmuszeni do poddania się całej procedurze dopuszczenia do egzaminu na licencję syndyka, w końcu egzaminowi. Będą także musieli ponieść z tego tytułu niemałe koszty. Do drugie - regulacja jest niebywale restrykcyjna. Przepis o obowiązkowym zawieszeniu praw wynikających z licencji syndyka (art. 20 ust. 1 pkt) w przypadku prowadzenia przeciwko syndykowi postępowania o umyślne przestępstwo lub umyślne przestępstwo skarbowe pozostaje w rażącej sprzeczności z zasadą domniemania niewinności. Już samo postawienie syndykowi (często bezpodstawnie) zarzutu w postępowaniu karnym skarbowym (co wobec sprzecznych regulacji prawa upadłościowego i naprawczego i innych ustaw, np. Ordynacji podatkowej zdarza się dość często, musi go wyeliminować z możliwości wykonywania funkcji i pozbawić środków do życia. Wyrok uniewinniający zapadający z reguły w takich sprawach (po latach) nie może już niczego naprawić. Po trzecie - ustawa, poprzez zmianę przepisów prawa upadłościowego i naprawczego w zakresie art. 162 ust. 2, zmodyfikowała zasady przyznawania syndykom wynagrodzeń. W efekcie owej zmiany najwyższe możliwe do uzyskania wynagrodzenie syndyka za całe postępowanie to 140-krotność przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Upadłość wielkiego przedsiębiorstwa o rozległym, wartym kilkaset milionów złotych majątku musi potrwać, czasem pięć, sześć, lat a nawet dłużej. Według nowych przepisów syndyk, od którego wymaga się najwyższych kwalifikacji, mógłby liczyć w takiej sprawie na faktyczne wynagrodzenie miesięczne w wysokości podobnej do tej, jaką otrzymuje sprzątaczka. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w postępowaniach z masą upadłości o małej wartości, np. kilkudziesięciu tysięcy złotych (takich postępowań jest najwięcej). Wtedy po odliczeniu obowiązkowego podatku VAT, OC i składek ZUS może się okazać, iż faktycznie syndyk pracował za darmo, a nawet, że do postępowania musi dopłacić z własnej kieszeni. W opinii środowiska syndyków ustawa w uchwalonym kształcie nie może spełnić celów wskazanych w jej uzasadnieniu. Z pewnością nie spowoduje, iż funkcję syndyka, nadzorcy sądowego i zarządcy będą wykonywać osoby lepiej przygotowane merytorycznie i o wyższych kwalifikacjach etycznych niż było to dotychczas. Przeciwnie, pewne jest, iż w najbliższych trzech latach z zawodu odejdą najbardziej doświadczeni i najlepiej przygotowani do pełnienia funkcji koledzy. Warto też wspomnieć o niezrozumiałym, nierównym potraktowaniu w ustawie obywateli polskich i zagranicznych. Obywatele UE, którzy nabyli uprawnienie do wykonywania zawodu syndyka w swoim kraju, mogą go wykonywać także w Polsce bez konieczności uzyskania licencji. I to niezależnie od tego, jakie posiadają wykształcenie, czy i jakimi kwalifikacjami musieli się w swoim kraju wykazać. Czy zatem ustawa o licencji syndyka nie dyskryminuje przypadkiem obywateli polskich w ich własnym kraju? Mirosław A. Kamiński |